„Magia Świąt”
Od kilku dni zachodzą do kwiaciarni klienci z pytaniem, czy już czuję „magię świąt”, bo oni jakoś nieszczególnie. Przysłuchują się przez chwilę muzyce Glenna Millera, przyglądają Waldkowym, uśmiechniętym aniołom, zatrzymują na moment zdziwieni zapachem pomarańczy. Potem wybierają jakąś świąteczną kompozycję, kawałek mojego bajkowego podobno świata i wychodzą w ciemość za oknem. I mimo tego, że tak jak już pisałam, „w moim magicznym domku, wszystko się zdarzyć może…”, ja też jakoś niespecjalnie czułam tę „magię”. Aż do soboty.
Najpierw, jedna z moich klientek odbierając zamówioną kompozycję przyniosła mi w podarunku jeszcze ciepły, pachnący makowiec. Poczułam się naprawdę wyróżniona. Upiekła go przecież dla swojej rodziny, dla męża, dzieci. A ja…Cóż… Zwykła kwiaciarka , lecz dzięki temu rodzinnemu kawałkowi makowca nagle poczułam się niezwykle. A gdy odwiedziłam rodziców, zobaczyłam na drzwiach wejściowych wymalowane sztucznym śniegiem gwiazdki. Niby nic, taki drobiazg. Ot, synek sąsiadki bawił się i ozdobił drzwi do mieszkań śniegowymi ornamentami. Radość dziecka, świateczny psikus, dzięki któremu i ja uśmiechnęłam się do siebie. Potem powieszony na oknie kuchennym przez Mamę bożonarodzeniowy wianek, aromatyczna herbata zrobiona przez Tatę. I znów uśmiechy. A wieczorem przemiłe spotkanie u klientki ( dekorowałam okno), gdzie zostaliśmy przyjęci nie jak grupa robocza, ale po prostu , jak oczekiwani goście. W kuchni krzątała się seniorka rodu czyli po prostu niezastąpiona w takich sytuacjach Babcia. Wypiekała drożdżowe bułeczki ze śliwkami, napełniające cały dom wspaniałym zapachem. Jeszcze ciepłe dane nam było skosztować, a i na drogę zostaliśmy zaopatrzeni. Pani Domu szykowała się na niedzielną wizytę licznej rodziny ze szczególną troską myśląc o wracającym do domu na święta synu, który ugrzązł na lotnisku we Francji z powodu strajku pracowników francuskich linii lotniczych. Mimo tej troski cała była w uśmiechach, a wraz z bułeczkami zapakowała nam w prezencie nalewkę aroniowo-wiśniową sporządzoną przez Pana Domu (nalewka przetrwała do niedzieli, dokładnie do godziny 22.45 i była stanowczo za smakowita).
I tak oto, w dużej mierze dzięki moim klientom, pojawiła się nagle „magia świąt” . I rozwinęła się tak ekstremalnie, że dziś wieczorem upiekłam ciastka, co w obliczu moich piekarniczych umiejętności urasta do rangi światecznego wyczynu.W dużej mierze śmiałość kulinarna wynikała z użycia wspomnianej naleweczki.
A tu :
kawałek mojego bajkowego świata , ten wyróżniony światecznym makowcem