Gdy rozpoczynałam swoją florystyczną karierę uwielbiałam kolor żółty. Żółte kwiaty wydywały mi się pełne energii , świeżości i optymizmu. Poza tym,”będąc młodą kwiaciarką” o duszy przekornej i wiedząc, że żółta róża dobrą sławą się nie cieszy ( bo zazdrość, zdrada itd.), tak właśnie nazwałam swoją kwiaciarnię ( nawiasem mówiąc, często słyszę: kwiaciarnia „pod złotą różą”, co nijak się ma do mojego pierwotnego zamysłu).
Nieco póżniej zafascynował mnie pomarańcz i oczywiste zestawienia z brązami oraz nasyconą czerwienią.Taki zestaw barw pasował do rustykalnego charkteru moich bukietów i panujacego wówczas w kwiaciarni wystroju. To było dawno i minęło bezpowrotnie, choć wazon z różą Marie Claire nadal zajmuje u mnie jedno z głównych miejsc na półce z kwiatami. Nie ekscytuje mnie już jednak jej – teraz to dostrzegam – oczywista i nieco nachalna uroda.
Zdecydowanie bardziej niejednoznaczna okazała się – o dziwo! – biel. Zwłasza w połączeniach z zielenią. Zielony goździk i anturium „pistache” zajmują stałe miejsce w moim florystycznym sercu. I oczywiście przebarwijąca się jesienią różowo-zielona hortensja – cud natury! No i cóż… dojrzałam w końcu do barw i mniej oczywistych…”brudnych”, mało określonych, nabierajacych rożnorodnych znaczeń w zależnosci od kontekstów. Fiolety, zgaszone róże, brązy, a poza tym dziwne połaczenia kolorystyczne, na które jeszcze niedawno nie pozwoliłabym sobie w żadnym bukiecie. A co najważniejsze… wiem, że to nadal dopiero poczatek drogi…
Tagi:
bukiety,
myśli takie sobie